Godziny zwiedzania
Poniedziałek – piątek: 10:00 – 18:00
Galeria
Art Agenda Nova
ul. Batorego 2, Kraków
Artysta
Katarzyna Skrobiszewska
O wystawie
Jest to kontynuacja projektu „prawie nie wychodzę”, którego premiera miała miejsce we wrześniu b.r. w krakowskiej galerii NOVA. Wystawa wzbogacona o nowe prace, zostanie pokazana w galerii LETO. Tym samym będzie to już druga indywidualna prezentacja artystki w Warszawie.
Nowe prace Katarzyny Skrobiszewskiej tworzą, jak zawsze u tej artystki, spójny cykl obrazowy. Po „Patrzcie” jest to kolejna seria przeznaczona do kontemplacji, którą Skrobiszewska pojmuje jako „rodzaj poznania źródłowego wypływający z intuicyjnego oglądu”. O ile jednak poprzednie obrazy koncentrowały się na procesie obserwacji, uważności i zmuszały widza do kontemplacji, o tyle nowe płótna w znacznej mierze są tej kontemplacji efektem.
Cykl „Prawie nie wychodzę” jest odzwierciedleniem inspiracji Skrobiszewskiej (niewykluczone, że można je traktować jako wykładnię jej filozofii życiowej, a z pewnością nakreślają kierunek w jakim ostatnio podążają jej poszukiwania), będących wypadkową fuzji chrześcijańskiego mistycyzmu i buddyzmu zen. Kluczową rolę odgrywają filozoficzne pisma myślicieli jak m.in. Tomasz Merton oraz Mistrz Eckhart, z których szczególnie ważny dla artystki fragment mówi, że „alternatywą dla tych dwóch stanów duszy (radości i rozpaczy) jest szara strefa ducha, jałowa codzienność, najzwyklejsze trwanie, monotonia zajęć”, a „czas najzwyklejszy jest czasem najcenniejszym”. Znamy zatem przyczynę, dla której Skrobiszewska zdecydowała się przedstawić przestrzeń, w której rozgrywa się jej codzienność.
Kolejnym punktem zbieżnym z wcześniejszą serią „Patrzcie” jest zagadnienie światła. Dla obydwu cykli bazą są pisma św. Jana od Krzyża, w których do opisania drogi prowadzącej do mistycznego zjednoczenia użyto obrazowych metafor związanych z widzeniem, światłem, oślepieniem, mrokiem. Ten aspekt wyjaśnia ciemność, jaka cechuje większość z najnowszych prac. Jest to próba ukazania wrażenia pojawiającego się po odwróceniu oczu od źródła światła lub przy wejściu do pogrążonego w ciemności pomieszczenia, zanim jeszcze wzrok przystosuje się do nowych warunków. W ten sposób nowe obrazy wydają się być bezpośrednią kontynuacją poprzednich dokonań Skrobiszewskiej, badających problemy związane z widzeniem.
Wystawa mogła wyglądać zupełnie inaczej. Katarzyna Skrobiszewska planowała serię obrazów przedstawiających mnichów chrześcijańskich i buddyjskich, przy pracy posiłkując się pismami mistyków obu tradycji (artystka przyznaje się do inspiracji obrazem Fra Angelico oraz wschodnią miniaturą „Asketen im Opiumrausch”, zobaczonymi w Berlinie – tym, co zwróciło jej uwagę było niezwykłe użycie światła w obydwu dziełach). W trakcie tworzenia jednak koncepcja samoistnie uległa zmianie i w efekcie cykl składa się z „obrazów nie WYMYŚLONYCH, ale ZOBACZONYCH, doświadczonych” przez artystkę.
W warstwie formalnej artystka wyraźnie czerpie zarówno ze swoich doświadczeń z hiperrealizmem, technicznej doskonałości, jak i wniosków wyciągniętych z powidokowego, wrażeniowego malarstwa; jednakże efektem tego jest zupełnie nowa jakość, sytuująca się niejako w opozycji do poprzednich serii. Nie znajdziemy tutaj bowiem gładkich, lśniących, chromowanych powierzchni charakterystycznych dla przesyconych światłem przedstawień limuzyn – wręcz przeciwnie, pojawiają się matowe, niemal szorstkie materie, prawie wyprane z koloru, operujące jedynie subtelnymi niuansami w odcieniach szarości.
Motyw wpółotwartych drzwi znany jest już z wcześniejszej, czarnej serii. Pokryte grubą warstwą białego lakieru, z klarownymi pionowymi i poziomymi podziałami prowadzą do całkiem innego świata: prezentowane wnętrze jest ciemne, na pierwszy rzut oka nieprzyjazne i osaczające potencjalnego gościa, pełne nieuporządkowanych materii i sprzętów w przypadkowym układzie. Różnica w fakturach jest prawie namacalna. Poszczególne części cyklu malowane są o różnych porach dnia, w kolejnych obrazach można zaobserwować znaczne różnice w walorze oraz intensywności kontrastu między drzwiami a tym, co w głębi. W efekcie wnętrze, jak i rekwizyty w nim się znajdujące za każdym razem zyskują nowy wymiar.
Znamienny wydaje się tytuł: „Prawie nie wychodzę” – pod którym kryją się impresje związane z pracownią artystki, jej prywatnym światem. Miejsce pracy jest zarazem samotnią, miejscem odosobnienia. Uderzająca jest ascetyczność wnętrza, minimalizm, niemalże ubogość w myśl zasady, że „drogą do transcendencji jest wyzbycie się wszystkiego”.
Tak więc poznajemy entourage towarzyszący powstawaniu prac Skrobiszewskiej. Przedstawienie przez artystę przestrzeni będącej tłem jego twórczych poczynań, mającej status nieco podobny laboratorium – czyli miejsca kreowania czegoś nowego – w tym wypadku sztuki, jest aktem odwagi. Wnętrze pracowni zazwyczaj mówi o artyście bardzo wiele („pokaż mi swa pracownię, a powiem ci, kim jesteś”). Relacje te działają jednak w dwie strony: miejsce pracy świadczy o artyście, zdradza pewne cechy jego osobowości, lecz równocześnie może być czynnikiem generującym pewne stany emocjonalne, a nawet stymulować kształt jaki przybierają powstałe tam dzieła, nadając twórczości charakterystyczny rys.
Drzwi mogą zatem pełnić rolę granicy oddzielającej sferę publiczną od strefy prywatnej; otwarcie ich by pokazać obcym, przypadkowym osobom, co kryją może być traktowane jako metafora transgresji między sacrum a profanum, które tutaj wzajemnie się przenikają.
Z drugiej strony całkowite obnażenie własnego „ja” na kształt wyrafinowanego ekshibicjonizmu wydaje się być w opozycji do kluczowego dla wystawy stwierdzenia, że „ego musi zniknąć”. Artystka zdaje się chcieć pogodzić te dwa sprzeczne komunikaty: obrazy Skrobiszewskiej pokazują coś, a jednak nie do końca; równie dużo jak pokazane, jest zasłonięte. Większość ujęć malowana jest zza progu, z drzwiami zaledwie uchylonymi, lub przy minimalnej dawce oświetlenia – tak, by pozostawić jak największą część ukrytą, w sferze niedopowiedzenia.
Prace Skrobiszewskiej wchodzą w dyskurs z tradycyjnym podejściem do tematu, znanym choćby z obrazów XVII wiecznych mistrzów, portretujących się w swych pracowniach wśród niezliczonych rekwizytów o rozmaitych barwach i fakturach, na tle bogatych tapiserii, z nieodłącznymi atrybutami poświadczającymi profesję. Celem takich przedstawień było, obok zaprezentowania mistrzostwa w kunszcie także wyeksponowanie własnej osoby. Skrobiszewska działa odwrotnie: maksymalnie opróżnia przestrzeń z nadmiaru przedmiotów, nie stara się też olśnić wyszukanymi efektami malarskimi. Postać samej artystki nie pojawia się, brakuje też specyficznych, osobistych akcentów, które sugerowałyby widzowi, kto jest rezydentem pokazanego wnętrza. Jest to swoisty unik, a zarazem odpowiedź malarki na przemyślenia Mertona: „w każdej wyższej tradycji religijnej ścieżka wiodąca do transcendentalnej realizacji jest ścieżką >samounicestwieniaosiągnięcia perfekcji<. Tradycje te używają języka zdecydowanie negatywnego w odniesieniu do tego, co dzieje się z podmiotem – ego”. Ego Skrobiszewskiej schodzi na dalszy plan, a nawet zupełnie znika z horyzontu. W ten sposób akcent przesunięty jest na to, co naprawdę ważne: samo malarstwo.