[siteorigin_widget class=”SiteOrigin_Widget_Headline_Widget”][/siteorigin_widget]
[siteorigin_widget class=”SiteOrigin_Widget_Headline_Widget”][/siteorigin_widget]
[siteorigin_widget class=”dc_jqaccordion_widget”][/siteorigin_widget]

Godziny zwiedzania

Poniedziałek – piątek: 10:00 – 18:00

Galeria

Art Agenda Nova
ul. Batorego 2, Kraków

[smartslider3 slider=61]

Artysta

Red>Mateusz Sadowski

O wystawie

kurator: Michał Lasota

Pobudliwość z definicji to zdolność do reakcji na bodźce, które najczęściej związane są z warunkami środowiska zewnętrznego.
Sposób w jaki zagadnienie pobudliwości bada Mateusz Sadowski jest dość specyficzny. Proces zaczyna się od eksplorowania tematu na podłożu bardzo osobistym. Efektem końcowym są jednak fotografie i wideo, stwarzające wrażenie chłodnych, neutralnych, wręcz badawczych zapisów. W rzeczywistości okazuje się, że zarówno intymność, jak i skonstruowany formalnie obiektywizm, są jedynie elementami mającymi zbudować pewną sytuację, swojego rodzaju zasadzkę na widza.
Prawdziwe studium nad tytułową pobudliwością przeprowadza Sadowski na samym obserwatorze. Wciąga go w grę, w której poszczególne prace stają się bodźcami prowokującymi do tworzenia własnego, nie zewnętrznego a raczej wewnętrznego, środowiska. Obrazy, jakie kreuje Sadowski, mają działać, jak dobrze skonstruowana pułapka, z której widz, jeśli da się złapać, wyjdzie bogatszy o doznanie. Idzie zatem bardziej o sensualne odczucie całości niż przeniknięcie jej rozumem.
Sadowski operuje zagadnieniami dość powszechnie poruszanymi w dzisiejszej kulturze; obraz przyrody kreowany przez współczesnego człowieka, jego stosunek do natury, niemożliwy dialog pomiędzy dzikim i cywilizowanym, cielesność, seksualność. Erotyzm nie jest jednak opisany za pomocą kulturowo ustalonych kanonów. Jest raczej pierwotnym wyobrażeniem tego pojęcia. Problemy te są jednak widzowi nie tyle dane, co podrzucone jako tropy. Rodzą się pod naskórkiem, zanim pomyśli je jaźń.
Ostatecznie cel prac Mateusza spełnia się, kiedy widz przegląda się w ich powierzchni jak w lustrze. Przedstawienia przyrody są tylko narzędziem do zbudowania odczucia natury, nie tyle w sensie ogólnym, co natury człowieka. Pomimo deklarowanej przez artystę autobiograficzności obrazu, odbiorca ma wrażenie, że film mówi o nim samym.

Anna Miczko

Mateusz Sadowski
ur. 1984 w Szczecinku
Zajmuje się fotografią, wideo i instalacją. Od 2005 roku studiuje na kierunku Intermedia w Akademii Sztuk Pieknych w Poznaniu. Autor wystaw solowych (Galeria ON, Poznań; Galeria Stereo, Poznań). Brał udział m.in.: Videonale 12 (Bonn, Niemcy, 2009), Samsung Art Master (2008), Mediations Biennale (Poznań, 2008). Współpracuje z Galerią Stereo z Poznania.

RECENZJA WYSTAWY/ SPLOT GRUDZIEŃ 2009

Tajemny punkt krwi – niepokój…

Otwarta pod koniec listopada w Galerii Nova wystawa Mateusza Sadowskiego „Pobudliwość” jest pierwszą prezentacją twórczości tego młodego artysty w Krakowie. Kilka spośród prezentowanych na niej prac znalazło się także na wystawie „Pobudliwość” (Galeria Stereo, Poznań). Nie oznacza to jednak, że wcześniejsza wystawa naprowadza nas na interpretacyjny trop, jak rozumieć tytułową „Pobudliwość”. Prace Sadowskiego są bowiem zaskakującym melanżem sugestii, metafor i możliwych sensów, co sprawia, że odbiorca może w dowolny sposób układać elementy wystawy, kreując z nich własną, unikatową opowieść.

Stan podgorączkowy
Wystawa składa się z czterech instalacji wideo i jednego zdjęcia, które zostały rozmieszczone w trzech salach galerii. Każda z sal stanowi rodzaj „odsłony” poruszanej przez artystę problematyki. W pierwszej sali znajduje się wideo Gęsia skórka oraz obraz Dziad. Gęsia skórka przedstawia fragment męskiego ciała (ramienia i torsu) w tak dużym zbliżeniu, że jesteśmy w stanie zobaczyć gęsią skórkę, jaka powstaje na bladej skórze. Kamera powoli przesuwa się po ciele, a skóra jeży się z zimna. W oddali majaczą zielone kształty, co sugeruje, że filmowany stoi na dworze. Możemy dokładnie zaobserwować falujący ruch skóry, co nas samych może przyprawić odruchowo o dreszcze. Na ścianie obok wisi zdjęcie Dziad, przedstawiające, znanego większości z nas jedynie z literatury, chochoła. Może dlatego przypomina on raczej właśnie spersonifikowane postaci dramatów Wyspiańskiego niż zwyczajowe ochronki ze słomy. Przedstawiony dziad ma bowiem wyraźnie ludzki kształt, co więcej, został ubrany w niebieską koszulę, kojarzącą się jednoznacznie z pracą w biurze. Warto dodać, że dziad jest zbudowany z ostów. W ten prosty sposób ze zwykłego chochoła otrzymaliśmy zupełnie nową jakość: przedziwną kolczastą postać w biurowej koszuli. Nie trzeba daleko szukać, żeby znaleźć jej fizyczne odpowiedniki w szarej codzienności: wystarczy wejść na pocztę albo do banku, a tam już na nas czekają takie nerwowe chochoły, najeżone w sobie i zżarte przez stres. Możemy je zobaczyć także na ulicy… albo w lustrze. Strach pomyśleć. Włos się na głowie jeży. Ciarki biegną po placach. Gęsia skórka… Niczym lekarze, poprzez ciąg skojarzeń jesteśmy naprowadzeni na pierwszy znak pobudliwości: stan podgorączkowy. Symptomy? Rozdrażnienie i majaczenia, chorobliwe obrazy migające przed oczami.

Majaczenia
Skoro Dziad i Gęsia skórka są swoistą zapowiedzią choroby, instalacja znajdująca się w kolejnej sali przedstawia już jej zaawansowane stadium. Składa się z dwóch wideo, które były już prezentowane na wystawie „Pożar”. Pierwszy film przedstawia papierowy las malutkich choinek. Kamera nerwowo błądzi pomiędzy białymi wycinankami, a całości towarzyszy niespokojna, mantryczna muzyka, która wprowadza widza w rodzaj transu. Na skutek zapatrzenia w „zimowy” krajobraz możemy mieć wrażenie, że to my przemykamy się pomiędzy choinkami, biegniemy zbłąkani przez las. Jak w złym śnie uciekamy przed nieokreślonym zagrożeniem lub szukamy drogi do wyjścia, której jednak nigdy nie znajdujemy. Stylistyka filmu kojarzyć się może z prymitywnymi bajkami dla dzieci, które kiedyś były wyświetlane w telewizji na dobranoc. W ten sposób projekcja stać się może wizualizacją chorobliwego wspomnienia z dzieciństwa. Ekran, na którym jest wyświetlane wideo, jest ukryty w przemyślnej, styropianowej konstrukcji, tworzącej rodzaj kopczyka z wizjerem, przez który należy oglądać film. Jest to oryginalne dopełnienie narracji, które zmusza widza do pełnego zetknięcia się z nietrwałością i kruchością materiału, jakim jest styropian. Tuż obok znajduje się następna projekcja, na której znów widać białe choineczki na styropianie. Tym razem jednak „las” płonie: papierowe wycinanki są powoli trawione przez ogień. Całość jest ukazana w zwolnionym tempie: ogień spokojnie, ale nieubłaganie zżera papier; obraz drga przez unoszący się w powietrzu żar, w którym wirują jeszcze języki ognia. Im dłużej patrzymy w ogień, tym bardziej traci on dla nas swój realny, fizyczny wymiar, stając się abstrakcyjną grą świateł i cieni, wciągającą pożogą, która wchłania nasze myśli. Jest w tym obrazie coś katastroficznego. Spalone wycinanki, banalny symbol, który można dopasować do wielu znaczeń, staje się rodzajem złej wróżby. Z czymkolwiek bowiem kojarzyć mogły się drzewka, zostały one bezpowrotnie spalone. Symbole zamieniły się w proch. Z resztą, jakie były to symbole? Papierowe. Nietrwałe. Łatwopalne: dziś są, jutro ich nie ma. Może właśnie dlatego płoną: z prochu powstałeś, w proch się obrócisz. Tak oto gorączkowe majaki zamieniły się w ponure proroctwo. Można jednak spojrzeć na instalacje z innej strony: trudno powiedzieć, żeby motyw wycinanki był „ katastroficznym dokumentem”. To w końcu wycinanka, przedstawiająca proste drzewko – dziecinną choinkę. W pewnym sensie projekcje, dzięki swojej prostodusznej stylistyce, mogą wydawać się zabawne i żartobliwe… oczywiście do czasu. Im dłużej wpatrujemy się w drzewka, tym większą czujemy niepewność. Co kryje się za tą senną opowieścią?

Jądro ciemności
Ostatnie prace umiejscowione są w środkowej sali. Paradoksalnie, choć pomieszczenie to jest salą, od której zaczyna się zwiedzanie wystawy, prace znajdujące się w niej należy omówić na końcu, ponieważ stanowią jej uwieńczenie. Oczywiście, są też z oczywistych względów wprowadzeniem do wystawy. Pierwsza instalacja składa się z trzech, połączonych ze sobą w rzędzie nieruchomych projekcji. Każda z nich przedstawia śpiącą na łące młodą dziewczynę. Na pierwszym obrazie widzimy ogólny pejzaż: łąkę, leżącą wśród traw dziewczynę i las na dalszym planie. Jest środek lata, na łąkę pada złote, ciepłe światło. Zapewne jest gorąco. Kobieta leży w swobodnej pozie. Kolejna scena jest zbliżeniem twarzy dziewczyny, widoczne są teraz jej zmysłowe usta, na gładką skórę padają cienie źdźbeł trawy. Ostatnia projekcja jest jeszcze większym zbliżeniem, tym razem na podbródek kobiety, widoczny pod takim kątem, pod jakim byłby on zapewne widoczny dla jej ewentualnego towarzysza. Dopełnieniem instalacji jest sam sprzęt, przez który rzucane są projekcje: głośno huczące, stare projektory, które dzięki otworom w obudowie zostawiają smugi światła na suficie. Nagrzane, wytwarzają też ciepło, co w kontekście letnich obrazów nie jest bez znaczenia. Sam fakt używania staromodnych projektorów jest z kolei ukłonem w stronę przeszłości i wprowadza melancholijny nastrój. Widz zostaje tu wciągnięty w grę zmysłów i ulotnych nastrojów: senności, rozmarzenia, ale i erotycznego pobudzenia. W ten sposób znów powraca do nas temat pobudliwości, która jest przecież rozdrażnieniem zmysłów. Artysta ciągle operuje motywem snu: raz jest to chorobliwy majak, innym razem senne wspomnienie lata. Może być to też surrealistyczna wizja, jak w przypadku wideo Korzeń. Jest to jedna klatka przedstawiająca mężczyznę ubranego w czarny dres, który leży na ziemi. Jego nogi są oplecione wokół pnia drzewa, najprawdopodobniej sosny. Scena rozgrywa się w nocy, poza ziemią, drzewem i mężczyzną widoczna jest tylko ciemność. Wszystko jest zabarwione na rudawy kolor. Nie byłoby nic zaskakującego w tej scenie, gdyby nie fakt, że jest ona odwrócona do góry nogami. Pień znienacka stał się tu korzeniem człowieka, który oplata go nogami. Obraz, dzięki prostemu zabiegowi, stał się niepokojącą wizją niewielkiej postaci, z której wyrasta gigantyczny korzeń-pniak, wbijający się bezczelnie w ciemny „grunt”, który tak naprawdę nie jest namacalną, swojską ziemią, ale przerażającą pustką, tajemniczą, nienazwaną ciemnością. Tymczasem mężczyzna spokojnie pali. Trudno powiedzieć, co odczuwa, wpatrując się w otchłań – jest zakapturzony. Chłopak przypomina trochę podwórkowego dresiarza, takiego, do którego lepiej nie podchodzić na ulicy. Gigantyczny korzeń budzi jednoznaczne seksualne skojarzenia, a jego groteskowy wymiar od razu wprawia odbiorcę w rozbawienie. A więc to jest ten nasz człowieczy korzeń, nasz prapoczątek – tu zaczyna się wszystko… A może wszystko się kończy, spadając w ciemną otchłań. Korzeń jest pracą, która zapewne najdobitniej ukazuje cechy, jakimi charakteryzuje się sztuka Sadowskiego: dowcip miesza się tu z powagą, melancholia z brutalnością, a prostota przedstawienia w paradoksalny sposób wywołuje lawinę skojarzeń i jest przyczynkiem do refleksji na najpoważniejsze tematy.

biografizm – strategia artysty?
Zastanawiającą kwestią jest, akcentowany w tekście wprowadzającym do wystawy oraz przez samego artystę, autobiograficzny aspekt prac Sadowskiego. Ma to być specyficzna strategia artysty, który transformuje własne doznania w symboliczne tropy, mające „usidlić” odbiorcę i „wzbogacić go o doznanie”. Jego prace mają być specyficznym lustrem, w którym przegląda się widz. Rozpatrywanie dzieł Sadowskiego pod takim kątem wydaje się jednak dość trywialne. Tak pomyślany (auto)biografizm jest bowiem cechą każdego dzieła sztuki i żaden artysta od niego nie ucieknie. Dość przypomnieć słynną tezę Dubrovsky’ego, że wszystkie teksty zapisane są autobiografią – nawet rachunek bankowy czy Biblia. Dzieło sztuk wizualnych także jest rodzajem tekstu, dlatego nieuchronnie podlega tej zasadzie.
Znacznie bardziej istotna w pracach Sadowskiego wydaje się jego umiejętność tworzenia narracji z prostych elementów rzeczywistości, często banalnych drobiazgów, które dzięki artystycznej ingerencji wydobywają dla odbiorcy swoje drugie dno. Papierowe wycinanki, styropian, czy, jak w wystawie „Pożar”, żelatyna i zabawki – wszystko to, dzięki drobnym gestom i nieznacznym przesunięciom, zmienia swój status. To, co było znane i swojskie, nagle staje się niepokojące. Słodkie żelki okazują się szczęką wampira, papierowe choineczki – pełnym mroku lasem, letnie popołudnie na łące okazuje się nabrzmiałą od erotyzmu sceną. Artysta niewątpliwie potrafi „zrobić coś z niczego”, a jest to umiejętność ceniona od zawsze. Sadowski jednym ruchem celuje w, jakby to powiedziała Nelly Sachs, tajemny punkt krwi – niepokój. Przypomina tym złośliwe dziecko, które cicho podkrada się do ciebie, aby wbić ci szpilkę w ciało… Tak rodzi się pobudliwość.

(Karolina Plinta)